Riwka Hofenung

Biografia

Nie zachowało się wiele zdjęć Riwki. Powyżej fotografia z Muzeum Pamięci Shoah w Paryżu.
Mikrofilmy.

Przed przystąpieniem do poszukiwań archiwalnych należało dowiedzieć się, czy rodzina Hofenung miała potomków. Badanie przeszłości i sporządzanie biografii jest zadaniem o niebagatelnym znaczniu, potomkowie musieli zatem poznać zamiar uczniów, by zapoznać się z archiwalnymi dokumentami dotyczącymi osobistych i bolesnych aspektów ich życia.
Dokumenty, którymi dysponowaliśmy, nie zawierały wzmianki o potomkach dzieci Riwki: Sarah, Rosy i Georges’a. W relacji dla USC Shoah Foundation Sarah Hofenung zadeklarowała, że nie ma dzieci. Inne dokumenty pozwalają stwierdzić, że Rosa wyszła za mąż za Srula Norynberga i mieszkała z nim w Vanves, ale nie ma informacji o dzieciach.
W Bibliotece Historycznej Poczty u Telekomunikacji przy ulicy Pelleport znajduje się dużo starych książek telefonicznych zachowanych na mikrofilmach. Srul Norynberg mieszkał pod tym samym adresem jeszcze w latach 80.

Ulica Pelleport przed wojną.
Didier Norynberg w szkole w Vanves. Mieliśmy szczęście,
mogąc przeprowadzić z nim wywiad wiele lat po
wykonaniu tego zdjęcia! 

Nawiązaliśmy kontakt z Archiwum w Vanves.

„Po sprawdzeniu dokumentów, które zachowały się w naszych archiwach, informuję, że podczas spisów w 1962 i 1968 roku pod adresem 53, boulevard du Lycée w Vanves zamieszkiwali: Srul Norynberg, handlarz starzyzną, jego żona Rosa, z domu Hofenung oraz ich syn Didier Norynberg, ur. w 1954 roku, który na stronie internetowej copainsdavant (pozwalającej odnaleźć dawnych uczniów) wspomniał o szkole gimnazjalnej Saint- Exupéry w Vanves (1965-1969) i liceum Michelet w Vanves (1969-1972).”

Nauczycielka historii i geografii zaczęła szukać Didiera Norynberga – książka telefoniczna, Facebook… potem nawiązała kontakt z kimś, kto wydawał się pochodzić z rodziny i kto przekazał jej numer telefonu Didiera Norynberga.

Fragmenty transkrypcji wywiadu przeprowadzonego przez uczniów z Didierem Norynbergiem 4 i 11 marca 2021roku.

Łącznik z przeszłością

  • Czy wciąż jest panu równie trudno mówić o tym, co stało się z pana rodziną?
    • Didier Norynberg: To niełatwe, ale teraz, cóż… myślę, że od kilku lat, z wiekiem, przychodzi mi to łatwiej. Kilka lat temu odmówiłbym rozmowy na ten temat, ale teraz czuję się bardziej swobodnie. Poza tym przekazuję tę historię moim dzieciom, które same, dorastając, zaczęły zadawać pytania; wtedy właśnie zainteresowały się, interesują się swoimi korzeniami, rodziną, tym, co ją spotkało.
  • A fakt, że uczniowie naszej klasy opracowują biografie czterech członków rodziny – co to dla pana znaczy?
    • Didier Norynberg: Sądzę, że jestem łącznikiem z historią, a historia nas oczywiście naznacza; poza tym jest bardzo niewielu żyjących deportowanych, ja jestem synem deportowanego, to mnie przypada rola łącznika, koniec końców fakt, że ktoś interesuje się wydarzeniami tworzącymi Historię – francuską, a może i światową – można powiedzieć, że mnie to cieszy, popieram takie działania. Nie pamiętamy już o tych ludziach, praktycznie wszyscy zniknęli, teraz mają ponad 90 lat i jest ich już niewielu. To my, ich córki i synowie, musimy przekazać wiadomość, i tak dalej. Ostatecznie, jeśli tej historii nie przekażemy, to zostanie ona zapomniana, trzeba sobie przypominać tę dramatyczną historię, która rozegrała się we Francji i w innych krajach. To było ludobójstwo, trzeba wyjaśniać jego przyczyny, zadać sobie pytanie, co chcieli zrobić esesmani – zniszczyć całą grupę ludności wyznającą pewną religię. Cieszę się, że was to interesuje.

Syn i wnuk deportowanych

  • Kiedy dowiedział się Pan, że jest potomkiem deportowanych, i jaka była Pana pierwsza reakcja?
    • Didier Norynberg: Dowiedziałem się… musiałem mieć jakieś 12 lat, naprawdę, wcześniej byłem… Moi rodzice byli wobec mnie ostrożni, zresztą i tak o tym nie rozmawiali. A nawet gdy byłem w waszym wieku, nie mówili mi o tym wiele… Działałem z kuzynami w różnych ruchach, byliśmy w nie zaangażowani. Sami odkrywaliśmy, co się stało… W Paryżu były ruchy wyłącznie dla takich jak ja. Dziewcząt i chłopców, których rodzice cierpieli z powodu deportacji, wojny, straty, tego typu problemów. To było centrum zbierania dokumentacji, a jednocześnie kolonie letnie, mnóstwo rzeczy. 
  • Kiedy dowiedział się Pan o deportacji rodziców, mógł Pan o tym z nimi swobodnie rozmawiać?
    • Didier Norynberg: Tak, jak najbardziej, ale zaczynałem małymi krokami, bo dla takich osób to było po prostu bardzo bolesne. Mówiąc o tym, przypominali sobie swój pobyt w obozie, a tymczasem oni próbowali odbudować swoje życie, zapomnieć. O takich rzeczach się nie zapomina, ale cóż… Poza tym mimo wszystko zawsze chce się oszczędzić swoje dzieci, nawet w tak delikatnych sprawach, przy takich przeżyciach, chyba mamy skłonność, by oszczędzać dzieci.

Deportacja

  • Czy Pana mama rozmawiała o tym z Panem?
    • Didier Norynberg: Tak, kiedy zorientowała się, że… To ja po raz pierwszy poruszyłem ten temat, nie ona. Zobaczyła, że się tym interesuję, widziałem filmy takie jak „Noc i mgła”, czytałem książki Lanzmanna, Elie Wiesela, i tak, powoli, wszystko mi opowiedziała. Wyjaśniła, jak to się stało, powiedziała o obławie, wytłumaczyła, co to było, opowiedziała, że nosili żółtą gwiazdę, że ich zadenuncjowano, że po stronie francuskiej była kolaboracja, to też ważne, by o tym mówić – był Ruch Oporu, ale była i część kolaborująca. Opowiedziała o pobycie w Drancy, o załadowaniu na zwierzęce ciężarówki w drodze do obozów. Opowiedziała, co się działo w obozach, kilka wspomnień ze swoją siostrą, przyjaciółmi, koleżankami z obozu, jak to było, naziści, Wehrmacht, opowiadała, że Wehrmacht to jednak było… to byli Niemcy, ale żołnierze, zrekrutowani młodzi ludzie, a naziści od początku byli partią polityczną. 
  • Czy próbował się Pan dowiedzieć, co stało się z Pana rodziną?
    • Didier Norynberg : Oczywiście, próbowałem, ale to trudne… Rodzice mówili o tym bardzo mało, reszta rodziny również… To było dla nich bardzo bolesne, ja tego nie przeżyłem, oni tak, więc po dwóch minutach zaczynali płakać… więc i ja starałem się ich oszczędzić. Ale tak czy inaczej, gdy zaczyna się szukać dokumentów, od razu trafia się na strony. Mam sporo dokumentów, zresztą mam ich nawet więcej, widzi się też zdjęcia… Na jednym z filmów na przykład naprawdę widać, jak to było. Jak było w mojej rodzinie, trochę wiedziałem, mama opowiadała mi, że nic nie miała… okropne. Nie miała co jeść, ludzie byli traktowani jak zwierzęta. Wyjechali po obławach, w zwierzęcych wagonach… jak zwierzęta, tak jak przewozi się bydło. Kobiety, dzieci, starcy – w obozach robiono selekcje… trzeba było pozostać przy życiu, tak mówiła mi mama, trzeba było koniecznie pozostać przy życiu. Deportowani okazywali sobie wzajemnie dużo solidarności, żeby pozostać przy życiu. Tylko na to mogli liczyć.
  • A Rosa?
    • Didier Norynberg : Myślę, że życie mojej matki zatrzymało się w momencie deportacji, mojej ciotki również. Obie wróciły, Sarah i Rosa. Mam wrażenie, że na tym ich życie się zatrzymało. Mam przebłyski z młodości, poczciwy kaletnik, sąsiedzi… Chyba życie układało się dobrze. Moi dziadkowie byli religijni, poza tym pochodzili z Polski, więc niezbyt dobrze znali francuski. Był taki dialekt Żydów z Europy Środkowej, nazywał się jidysz. Zresztą nieco przypomina on niemiecki, jeśli ktoś z was uczy się niemieckiego. Mówili w swoim języku, a moi rodzice rzecz jasna ich rozumieli. Znali go biegle, a ja powoli uczyłem się od mamy.
  • Żywi Pan urazę do Niemców?
    • Didier Norynberg: Nie, absolutnie nie. Nie mógłbym, po pierwsze dlatego, że ja tego nie przeżyłem. Do nazistów owszem, ale nie do Niemców, to jest po prostu naród; nie mniej urazy mógłbym mieć wobec Francuzów, którzy kolaborowali i którzy dla mnie zrównują się z nazistami. Kiedy powstał rząd w Vichy, z Lavalem, Pétainem, powiedziałbym, że to równe nazizmowi, bo ci ludzie, mimo wszystko Francuzi, zawzięcie uczestniczyli w deportowaniu różnych osób, dzieci, które nigdy nie wróciły. Więc nie, nie mam tego za złe Niemcom.
  • Jaki wpływ miało to wszystko na Rosę po wojnie?
    • Didier Norynberg: Zwracała się po pomoc. Moja matka zawsze była w towarzystwie, śmiała się, tak ją zawsze widziałem, ukrywała to wszystko. W samotności była chora, miała bardzo kruche zdrowie. Jako najmłodsza musiała najbardziej ucierpieć w obozie ze względu na brak wszystkiego. Przez rok nie miesiączkowała, opowiadała tego typu rzeczy. Potem wywołało to u niej choroby, pod koniec życia z powodu cukrzycy amputowano jej obie nogi. Jej kres był bardzo… odeszła bardzo młodo, miała 68 lat… Na początku nic takiego się nie działo, to byli po prostu deportowani ludzie, trzeba jednak powiedzieć, że z deportacji niektórzy nie wrócili, inni stracili połowę rodziny i wracali w warunkach, o których już mówiłem, chorzy, jak trupy, a w dodatku stracili domy. Trzeba powiedzieć, że pod nieobecność zostali ograbieni, zabrano im domy, meble, tożsamość, nic im nie zostało. Trzeba było odbudować sobie życie, przeprowadzić się, na nowo zacząć normalnie funkcjonować, nie było to łatwe; przyznanie karty niepełnosprawnego już coś dawało, drobne korzyści, i uznanie, które w przypadku mojej mamy było w pełni słuszne.

Życie w Paryżu po wojnie

  • Didier Norynberg : Wiem, że dziadek był z zawodu kaletnikiem. Wiem, że najpierw pracował jako wyrobnik, a potem miał chyba mały sklepik. Żyli skromnie, mieszkali przy ulicy Félix -Terrier w 20. dzielnicy. Mama opowiadała, że na podwórku był Django Reinhardt, który grał na gitarze ze swoją trupą. To były czasy swingu, więc młodzi mimo wszystko tańczyli między sobą. Przed deportacją coś mieli z życia, mieli swoje momenty szczęścia. Potem, cóż, byli bardzo powściągliwi, nie mieli dużo czasu.

Antysemityzm dziś:

  • Co sądzi Pan o antysemityzmie w naszych czasach, a także w czasach, o których rozmawiamy?
    • Didier Norynberg: Dla mnie antysemityzm jest, tak jak rasizm, strachem przed innymi, a nie odkrywaniem innych; co więcej, powiedziałbym też, że ludziom potrzebny jest kozioł ofiarny, to zawsze jest czyjaś wina… moja rodzina przyjechała w trakcie kryzysu w 19929 roku. Proszę spojrzeć, oto pobytu ze wzmianką: uchodźca, a zatem proszę bardzo, jesteśmy dokładnie jak uchodźcy z Libanu, Afrtki, z Mali, ze wszystkich państw. Byliśmy uchodźcami, uciekaliśmy, wciąż ktoś ucieka z jakiegoś kraju – dlaczego? Ponieważ ludzie zawsze szukają kozła ofiarnego, takie jest życie, to przykry aspekt ludzkiej natury, którego nie lubię. Staram się eliminować toksyczne zachowania, kiedy je widzę, walczę z nimi. Z uprzedzeniami.

Kilka miesięcy później, pod koniec roku, Didier Norynberg powiedział nam:

„Ani zapomnienia, ani przebaczenia… W Polsce pod zaborem rosyjskim urodzili się moi dziadkowie Leizer i Riwka Hofenung, którzy, uciekając przed pogromami, wyemigrowali do Francji, kraju praw człowieka. Mieli pięcioro dzieci, Léona, Symchę, Sarah, Georges’a i Rosę, moją mamę. Zamieszkali prze bulwarze Ménilmontant, a następnie przy ulicy Félix Terrier. Żyli szczęśliwie w dzielnicy licznie zamieszkanej przez imigrantów. Francja stała się bogatsza o ich kulturę, żydowską i słowiańską.

W latach 1936-38 żyli pod rządami lewicowej koalicji Front populaire. To byli prości ludzie. Mój dziadek miał głos tenora, jak Ivan Rebroff. Georges grał na pianinie. To szczęście nie trwało jednak długo. Wojna wybuchła w 1939 roku i trwała pięć lat. Niestety, zadenuncjowani, a potem aresztowani przez milicję francuską, zostali skierowani do Drancy, a stamtąd w zwierzęcych wagonach przewiezieni do Birkenau, by dopełnić ostatecznego rozwiązania. Moja babcia Riwka została zamordowana przez SS. Tylko moja nastoletnia mama i ciotka Sarah wróciły w opłakanych warunkach. Georges zginął młodo w Dachau po marszu śmierci. Léon przeżył siedem lat internowania w obozie wojskowym. Mój dziadek i Symcha uniknęli obław i przeżyli.

Jestem łącznikiem pamięci, synem deportowanego, który kiedyś miał rodzinę. Będę walczył z antysemityzmem, rasizmem i obskurantyzmem, dopóki żyję.

Do mojej rodziny.

23 czerwca 2021”

Historia rodziny: z Polski do Francji

Odpis aktu ślubu Riwki i Leizera Hofenunga.
Fragment dokumentacji dotyczącej naturalizacji rodziny Hofenung.

Riwka urodziła się 15 kwietnia 1892 roku w Warszawie. Wyszła za mąż za Leizera Hofenunga jeszcze w kraju urodzenia; ślub prawdopodobnie był sakralny i odbył się w synagodze, ale ponownie zawarli małżeństwo cywilne 22 grudnia 1925 roku w merostwie 20 dzielnicy Paryża, przy placu Gambetta.

Mieli szóstkę dzieci: Léon urodził się 15 września 1915 roku, Symcha (Simon) 15 kwietnia 1918 roku, Sarah Hofenung 24 maja 1921 roku, Georges 23 marca 1925 roku, Rosa 15 stycznia 1928 roku i Jean 9 października 1932 roku, a zmarł 4 marca 1933 roku (w tym samym, w którym Hitler doszedł do władzy). Dwaj pierwsi synowie urodzili się w Polsce, a kolejna czwórka dzieci we Francji.
Rodzicami Riwki byli Corka Rolnad i Chai Sura Hanil. Leizer przeniósł się do Francji w grudniu 1919 roku, być może z żoną. W 1929 roku złożył wniosek o obywatelstwo francuskie dla całej rodziny, rozpatrzony pozytywnie jeszcze w tym roku. W dokumencie wzmiankowany jest jego zawód – rzemieślnik kaletnik – służba w rosyjskiej armii podczas pierwszej wojny światowej i zatrudnienie w dziale technicznym w Nord-Pas-de-Calais.

Plac Gambetta, merostwo 20. dzielnicy Paryża, w którym Riwka
i Leizer wzięli ślub. 

Drzewa genealogiczne sporządzone przez uczniów:

Najmłodszy syn Jean, którego można odnaleźć w serwisie filae, nie figurował w dokumentach.
Podczas wizyty w Muzeum Pamięci Shoah w Drancy w czerwcu 1921 roku usłyszeliśmy głos Sarah. Jej świadectwo było surowe, uderzające, poruszające. Sarah Hofenung pozostawiła świadectwo dla Visual Shoah Foundation z 1996 roku, miesiąc po śmierci jej siostry Rosy.

Akt urodzenia i zgonu Jeana Hoffenunga.

Sarah opowiada w nim o życiu we Francji przed wojną. Kreśli portret zżytej rodziny, pełnej miłości. W domu panowała bieda, podobnie jak u wszystkich przyjaciół. Rodzice wyemigrowali z Warszawy, nienawidzili Polski, gdzie często zdarzały się antysemickie akty przemocy i gdzie bali się ludzi wokół.

Jej ojciec Leizer przyjechał do Francji po pierwszej wojnie światowej i pracował dla służb rozminowujących w pobliżu Lille. Jej rodzice nie ustawali w pochwałach dla ludzi z północy Francji, którzy przyjęli ich z radością. Nie byli antysemitami.

Ojciec przeniósł rodzinę do Paryża, zapewne ze względu na pracę. Był robotnikiem w branży kaletniczej. Rodzina najpierw mieszkała przy Ménilmontant, w mieszkaniu nie było wody, prądu ani gazu. Ci ludzie, zawsze bardzo biedni, byli szczęśliwi. Potem, dzięki merostwu, mieli mieszkanie w 20. dzielnicy, dużo bardziej komfortowe – był tam prąd, choć nie było łazienki.

Rodzice byli bardzo religijni i stosowali reguły koszerności. Ojciec i brat Georges wierzyli w wizje lepszego jutra, jakie roztaczał komunizm; wyznawali „komunizm biblijny”.

Aresztowanie i deportacja

Pierwsza strona dokumentacji do wniosku o przyznanie statusu deportowanego politycznego.

Data aresztowania Riwki podawana jest różnie w kilku źródłach, ale wygląda na to, że doszło do niego 24 lipca 1944 roku. Riwka została zatrzymana przez francuską Gestapo w domu, pod adresem 2 rue Félix Terrier, w 20. dzielnicy Paryża. Wraz z nią aresztowano część dzieci; aresztowanie miało podłoże rasowe – byli Żydami i Polakami.

Dokumenty z obozu w Drancy potwierdzają, że Riwka była tam internowana 25 lipca, a następnie deportowana w kierunku obozu Auschwitz 31 lipca 1944 roku.

30 marca 2021 roku uczniowie spotkali się z Danielem Urbejtelem. Był on deportowany w tym samym transporcie co Riwka i przybliżył kontekst epoki i deportacji.

Ślub Rosy Hofenung. Na pierwszym planie obok
męża Srul Norymberg w 1952 roku. Sarah stoi za
Rosą, a Lejzer siedzi po prawej.

„Mam bardzo niewiele wspomnień z czasu, który spędziłem w Drancy, i jest tak z kilku powodów. Po pierwsze, niestety nie byliśmy tam długo, a po drugie, to co stało się później tak dalece wykracza poza wyobraźnię, że jeszcze dziś nie wiem, czy znajdę słowa, żeby opisać niewyrażalne. W każdym razie 31 lipca 1944 roku, na miesiąc przed wyzwoleniem Paryża, gdy Amerykanie już lądowali w Normandii, i po tym, jak wylądowali w Afryce. I tak 31 lipca 1944 roku zorganizowano transport, który okazał się ostatnim wielkim transportem na Wschód. Tamtego dnia te same paryskie autobusy ale tak liczne, by otoczyć cały obóz w Drancy, przewiozły nas na dworzec Bobigny, należący do sieci komunikacji otaczającej Paryż, służący raczej do transportu towarów. Bobigny znajdowało się blisko Drancy, docieraliśmy na dworzec, gdzie stał pociąg, odkryłem jednak z przerażeniem, że składał się z wagonów towarowych. Wówczas nie wiedziałem, że byliśmy towarem, i nie wiedząc, dokąd zawiezie nas ten pociąg, perspektywę podróży w wagonie towarowym wziąłem za zły omen. Myślę, choć nie wiem na pewno, że ludzie z jednego autobusu zapełniali jeden wagon. Wsiadłem do przypadającego mi wagonu i obszedłem go, żeby się rozejrzeć, szybko poszło, wagon był pusty, na ziemi była słoma, w głębi dwa zbiorniki, jeden z wodą, a drugi przeznaczony na to, co można sobie łatwo wyobrazić. Miałem 13 lat i nie byłem najmłodszy, były tam dzieci, które jeszcze nie chodziły do szkoły, były niemowlęta płaczące z wrażenia, jakie wywierało na nich otoczenie, małe dzieci zostały oddzielone od opiekunek, w głębi były osoby starsze, które także płakały nad swoim losem, być może też się modliły (…). Drzwi, ledwo się zamknęły, zostały zapieczętowane od zewnątrz; otwarta część, która w takich wagonach umożliwia cyrkulację powietrza, była częściowo zakryta deską przybitą w poprzek w oczywistym celu – by zapobiec próbom ucieczki, jednak przede wszystkim utrudniała ona cyrkulację powietrza, a niestety w pierwszych dniach sierpnia 1944 roku było bardzo ciepło. A gdy wszystkie wagony zostały zapieczętowane, pociąg zatrząsł się i ruszył, a nas rzecz jasna żaden nosowy głos z SNCF nie poinformował o celu podróży. Pociąg ruszył. Krążył, byliśmy zamknięci wewnątrz wagonu przez trzy dni i trzy noce, dużo więcej czasu, niż potrzeba, by przebyć te 1200 kilometrów dzielące nas od ostatecznego celu. Na Europę spadły masowe bombardowania. (…) Po trzech dniach pociąg stanął na dobre i po raz pierwszy otworzyły się drzwi, wtedy zrozumieliśmy, że oto dotarliśmy do końca podróży, a końcem tym był niestety obóz Auschwitz, o którym nigdy wcześniej nie słyszałem. Auschwitz był to obóz zagłady i zarazem obóz koncentracyjny. Ale w istocie był to obóz zagłady, albo natychmiastowej, albo poprzez pracę – tego jednak dowiadywałem się stopniowo. Po otwarciu drzwi rozbrzmiały wykrzyczane po niemiecku rozkazy, które jeszcze trzeba było zrozumieć. Mój brat, który uczył się niemieckiego jako pierwszego języka obcego, był moim tłumaczem. Głośniki nakazywały nam wysiadać schnell schnell, nie wszyscy wysiadali, dzieci, które nie umiały chodzić, zostawały na słomie i płakały, ci, którzy nie byli pewni swojej równowagi, zostawali, to byłbym dziś ja, bo dziś poruszam się, podpierając laską. Lecz ci wszyscy, którzy byli zdolni stać na nogach, wysiedli z trudnością, bo o ile kilka dni wcześniej nie było łatwo wsiąść do wagonu, do którego schodki nie były obniżone jak to jest współcześnie, to można sobie wyobrazić, jak trudno było z niego wysiąść, gdy trzeba było zrobić to szybko. Gdy przez trzy dni zupełnie nie ma się przestrzeni, by rozprostować mięśnie, i gdy trzeba się śpieszyć, jeśli człowiek nie trafi w stopień, upada, a zaledwie upada, gdy psy przybiegają go gryźć po łydkach. Esesmani wytresowali te psy, owczarki niemieckie, na pomocników; wtedy odbyła się pierwsza selekcja.”

Riwka nie pojawiła się na ślubie swojej córki Rosy po wojnie.

Według dokumentów składających się na wniosek o przyznanie statusu deportowanego, Riwka Hofenung zmarła w 1952 roku, jednak w rzeczywistości nigdy nie powróciła z obozu.

Zmarła kilka dni po deportacji, 5 sierpnia 1944 roku, z pewnością w straszliwych okolicznościach komory gazowej w Birkenau.

Nie istnieją oficjalne informacje o Riwce po deportacji. 14 marca 1957 roku uznano ją za zaginioną. Dopiero w 1993 państwo francuskie oficjalnym dekretem stwierdziło śmierć Riwki w Auschwitz-Birkenau.

Wzmianka w Journal officiel de la République française (francuskim dzienniku ustaw i dokumentów administracyjnych) z 1933 roku:

„Hofenung, z domu Roland (Riwka) urodzona 15 kwietnia 1892 roku w Warszawie (Polska), zmarła 5 sierpnia 1944 roku w Auschwitz (Polska), a nie 31 lipca 1944 roku w Drancy (departament Seine)”.

Wystawa dokumentów i przedmiotów pochodzących ze zbiorów rodzinnych uczniów

Rekonstrukcja pokoju w mieszkaniu z początku XX wieku
Dokumenty udostępnione przez rodziców uczniów. Więźniowie stalagu (niemieckiego obozu jenieckiego) i fascykuły z mobilizacji.
Wystawa dokumentów udostępnionych przez rodziców
uczniów i przez pracowników szkoły.

Riwka nie wróciła.

Niniejszy projekt pozwolił nam lepiej zrozumieć, przez co przeszli Żydzi w tamtych czasach. Był także okazją do przywrócenia naszej pamięci twarzy, wydarzeń, historii ofiar, by nigdy się to nie powtórzyło.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Stowarzyszenie „Rodziny i przyjaciele
deportowanych Konwoju 77”